Gałgany

Mam pod swoją opieką Syriusza i Jadzię przez najbliższy tydzień.
Jagódka rośnie, jak na drożdżach - przypominam jak wyglądała ponad miesiąc temu.
Syriusz, kiedy przychodzę, jest taki kochany, przymilny, pozwala się głaskać do woli, a po opróżnieniu michy wieje na kilometr, "nie zbliżaj się do mnie!". Koty, to se jednak potrafią radzić w życiu. :P
A Jadźka, to "cyganka". Traktuje mnie, jak swoją mamuśkę i dla niej wszystko gra. Ale to jeszcze dzieciak.
Tłuką się niemiłosiernie i kotłują, aż się kurzy, przy czym mała bynajmniej nie jest poszkodowana w tych walkach. Syriusz ją zaczepia, podgryza, a potem lament, bo sobie nie radzi z małą, która uwiesza się zębami na jego uszach i w ogóle ma nieskończone zasoby energii. Więc, zaczepia, obrywa, ale dalej zaczepia, i tak w koło. Ciężko mi je było "łapać" w kadr w takim ruchu.







Co złego, to nie ja.










Upał

Można by błędnie pomyśleć, że to jakaś przyjaźń. Ale nie, to tylko upał się daje we znaki, że już nawet wszystko im jedno, że jedno na drugim i które na którym. :P




A zielony koc powyżej, to namiot Ptyśki, pod którym robi drzemki w ciągu dnia. Musi się zakopać, pod choćby nie wiem co. Więc jej to ułatwiam.


Koci kolega

Jak zapewne większość kociarzy, nie potrafię minąć obojętnie żadnego z przypadkowo spotykanych kotów. Zaprzyjaźniam się z kotami, które widuję regularnie i które oczywiście na to pozwolą. Jednym z takich kotów jest bohater dzisiejszego posta. Widuję go niedaleko mojego miejsca zamieszkania, w pobliżu adresu, który ma wygrawerowany na medalionie zawieszonym na obroży. Kot wita mnie bardzo przyjaźnie, okręca ogonem, rozmawia, wywala puchaty brzuch i z przyjemnością poddaje pieszczotom. (Wolę jednak koty płochliwe na wolności, ponieważ czuję się o nie spokojniejsza).
Dzisiaj przypadkiem miałam ze sobą aparat i wyjątkowo dużo czasu spędziłam z tym kotem, ponieważ w pobliżu kręcił się jakiś facet, który na nasz widok przybliżył się i z pewnej odległości obserwował. Intuicja podpowiadała mi, że jest "podejrzany". 
Ponieważ jednak kot nie zamierzał wracać na swoje podwórze, musiałam go zostawić. W końcu to kot wychodzący, nie ochronię go przed niebezpieczeństwami dnia codziennego. Jednak oddalałam się zaniepokojona, nie spuszczając z niego oczu. W którymś momencie, kiedy byłam już dość daleko, odwracam się i widzę jak ów człowiek biegnie prosto na kota, a z drugiej strony rozpędzone auto. Człowiek atakuje kota, przeganiając go wprost pod koła samochodu. Już widziałam śmierć przed oczami. Jednak kot w ostatnim ułamku sekundy dostrzegł auto i się wycofał, przez chwilę nie wiedząc gdzie uciekać, bo za nim człowiek, a z prawej wysokie ogrodzenie - jedyna droga ucieczki. Zanim dobiegłam na miejsce, kot zniknął za ogrodzeniem w obcym ogrodzie.
Wydarłam się na faceta, co robi, przecież kot omal nie zginął pod kołami. A on na to: "a co mnie to obchodzi, niech ginie (taki nie taki)". Ja wrzeszczę do niego, żeby sam se skoczył pod auto. On mnie od idiotek i jeszcze próbował zastraszać. Kiedy poszłam prosto pod adres z medalionu kota, żeby poszukać opiekunów, facet pospiesznie wziął nogi za pas i zniknął za blokiem.
Nie po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, w której okazywanie zainteresowania i troski kotu potęguje agresję.
To jest bardzo smutne i przerażające, że świat się składa w bardzo dużej mierze z takich właśnie "ludzi".

A oto piękność:





Rocznica

Dziś mija druga rocznica śmierci Alabastra.
Niedawno minęła Eli.

Jestem zdecydowanie przeciwna bezwzględnemu zamykaniu kotów. Odbieraniu kotom wolności (tj możliwości korzystania z dworu) wyłącznie ze względów egoistycznych. Kot nie jest naszą własnością, nie żyje wyłącznie dla nas, ma swoje potrzeby i nie powinno się go zamykać w złotej klatce.
Oczywiście uogólniam, bo nie mówię tu o rasach czy przypadkach kotów niesamodzielnych jak i przeróżnych sytuacjach, w których kot nie może i nie powinien być wypuszczany.
Ale wypuszczanie kota samopas, nawet w pełni zaradnego, może być niebezpieczne nawet w pozornie spokojnej okolicy.
Dlatego marzę o domu z ogrodem, w którym wybuduję kotom tak dużą wolierę, żeby mogły nie tylko hasać po trawie, ale i się chować w chaszczach, wspinać po drzewach. Z tyłu domu będzie taras przedłużony o wolierę dla kotów, która wypełni większą lub znaczną część ogrodu.
Miałam koty wychodzące i niewychodzące, i jakość życia między tymi dwiema opcjami jest nieporównywalna. Nie ma nic piękniejszego, niż widok kociej szajki rozpieranej radością wśród traw, drzew i innych naturalnych atrakcji.
Tylko zagrożenia podważają sens wypuszczania kotów, a największymi są ludzie.
Poniżej jeden z moich kotów, które taki właśnie los spotkał.