Rysia od jakiegoś już czasu źle się u mnie czuje, odkąd zaczęła ją prześladować Ptysia, która spuściła jej kilka razy taki łomot, że Rysia czołgała się po ziemi i była sparaliżowana ze strachu. Przestała korzystać z kuwety, ba, przestała pić, żeby nie musieć korzystać z kuwety!
Raz, prawie z płaczem, załatwiła się w dywan na moich oczach, co się nigdy wcześniej nie zdarzało.
Nie mając gdzie jej odizolować, przeorganizowałam przestrzeń, zrobiłam dla niej kącik z osobną kuwetą. Ale jej strach za chwilę znów się nasilił. Od tamtej pory kolejna wymiana kuwety i czuwanie niemal całodobowe, żeby nie było przemocy i o zaliczenie kuwety. No a umówmy się - tak się nie da żyć.
Wiedziałam, że zachowanie Rysi, to problem behawioralny, ale na wszelki wypadek zrobiłam jej badania, żeby wykluczyć przyczyny zdrowotne - wyniki są w normie, na szczęście.
Ostatnio był spokój, bo siedziałam w domu i czuwałam, żeby Ryś nie zrobiła sobie krzywdy, usiłując wydostać się z kubraka (bo była kilka razy temu bliska - to ząb jej się zaklinował, to łapka). Tylko na początku Ptyśka myślała, że mamy w domu kosmitę i stwierdziła, że lepiej się chować po kątach, a potem śledziła ją niemal krok w krok i nie spuszczała z niej oka. Wojny nie było, bo przecież nie bije się niesprawnego kota.
Jutro zdejmujemy szwy, wreeeszcie, to było długie dziesięć dni. I mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bo muszę wrócić do szukania Rysi domu. Dzielna z niej kocina, skoro nawet w największych kryzysach nie odmawiała sobie łapania sznurka. ;)
A przy okazji narkozy, zostały też wyczyszczone szczerbate ząbki Rysi i teraz ma pachnący oddech - to reklama. ;)
A taka burza u nas była, wreszcie!