Kotka znad Wisły

Ostatnio zupełnie nie mam czasu na blogowy świat i nawet nie wiem co u Was i na innych blogach.

Mała relacja na szybko o kotce znad Wisły.

Kotka jest u mnie już drugi tydzień. 
Miała mój nr tel. przy obroży w celu upewnienia się, że nie ma domu. 
Efektem tego zadzwonił ktoś do mnie o 2. w nocy, że kota desperacko próbuje się dostać do biurowca obok jej traw, w którym widziała światło, skacząc na uchylone od góry okna i zjeżdżając po szybach na barierki, na których ledwo się trzyma. A pod barierkami był kanał.
Wstałam, wsiadłam w auto i pojechałam po nią. 
Kotka jest zdrowa, ma 1,5 roku do maksymalnie 2. Jest prawdopodobnie wysterylizowana. Została odpchlona, odrobaczona. Jest gotowa do adopcji. 
Chwilowo nie mam czasu na szukanie jej domu, ale wrócę do tematu za parę dni.
Myślę, że bez większego problemu znajdzie dom, bo jest niezwykle pro-ludzka i piękna.
Był już ktoś chętny ją przygarnąć, potencjalnie dobre miejsce, ale ze względu na brak zabezpieczeń balkonu i deklarację, że kot będzie na niego wypuszczany, nie zdecydowałam się na nie.
A jak koty na siebie reagują? Amando, to jest anioł, nie kot. Nie syknie nawet, ani nie warknie i w ogóle, gdyby nie jej ciągłe burczenie, to by nawet nie zauważył, że w domu pojawił się nowy kot.
Natomiast Ptyśka, na każdym kroku szuka okazji, żeby pokazać nowej, czyj to dom i że nie zamierza się nim dzielić. Konieczna jest izolacja dziewczyn, co na tak małej przestrzeni, jak u mnie, jest bardzo uciążliwe.






A wiecie, co moje koty ostatnio zmalowały?
Wychodząc wcześnie rano, zostawiłam im uchylony balkon, bo zapowiadał się słoneczny dzień.
Wracam, patrzę: przez mieszkanie przeszło tornado, pióra dosłownie wszędzie, a na dywaniku resztki po sikorce. A koty witają mnie leniwie, jakby tu zupełnie, ale to zupełnie nic nie zaszło.
Biedna sikorka.