Ksenia

Odwiedziła mnie rodzina i nazwała kotkę Ksenia. Tak po prostu.
Ksenia czuła się przy nich, jak u siebie. Zapomniała o obecności Amanda i Ptysi. Cieszyła się obecnością gości i nie opuszczała ich na krok. A po ich wyjeździe, była bardzo smutna.





Od chwili, gdy po raz pierwszy Ptysia przywitała się z Ksenią noskiem, zostawiam w ciągu dnia drzwi łazienkowe otwarte niezależnie od mojej obecności. 
Natomiast nadal się tłuką i zamykam Xenię na noc w łazience, ponieważ ciemność sprzyja ich agresywności. A poza tym Kseni włącza się nocny chochlik.

Kotka znad Wisły c.d.

Kotka znad Wisły nadal jest u mnie.
Jak to możliwe, że nikt nie chce TAKIEJ koty... 
Ogłoszenia nie dają żadnego rezultatu. A ja naiwnie myślałam, że ten jej dom docelowy znajdzie się szybko.  
Jakoś dajemy radę... Jakoś. Dziewczyny leją się, aż się kurzy, kiedy wypuszczam ją z łazienki. Jednak na noc i na czas mojej nieobecności, kotka jest zamykana w łazience, czyli spędza tam większość czasu, niestety. Mimo wszystko, najbardziej jest mi żal Amanda, bo to taki kot gołębi, co muchy nie skrzywdzi, a w obawie przed kotką, przesiaduje zestresowany pod sufitem.

Kotka jest tak piękna, że od samego patrzenia na nią, można poczuć się lepiej. :)  To jak podziwianie arcydzieła. Ponadto jest niesamowicie urocza w kontakcie.

Ma tylko jedną wadę (poza niechęcią do kotów).
Że jest paskudnym molem kuchennym! :P






Ale za to wreszcie jakiś kot w tym domu nie gardzi zabawą.



A tu aktywność moich leni w tym samym czasie i przerwy w zabawie coby obwarczeć gapiów.


Co się dzieje z bloggerem ostatnio, że po załadowaniu zdjęć, psuje się ich jakość i zmieniają kolory?
To nie ma sensu. :(

Kotka znad Wisły

Ostatnio zupełnie nie mam czasu na blogowy świat i nawet nie wiem co u Was i na innych blogach.

Mała relacja na szybko o kotce znad Wisły.

Kotka jest u mnie już drugi tydzień. 
Miała mój nr tel. przy obroży w celu upewnienia się, że nie ma domu. 
Efektem tego zadzwonił ktoś do mnie o 2. w nocy, że kota desperacko próbuje się dostać do biurowca obok jej traw, w którym widziała światło, skacząc na uchylone od góry okna i zjeżdżając po szybach na barierki, na których ledwo się trzyma. A pod barierkami był kanał.
Wstałam, wsiadłam w auto i pojechałam po nią. 
Kotka jest zdrowa, ma 1,5 roku do maksymalnie 2. Jest prawdopodobnie wysterylizowana. Została odpchlona, odrobaczona. Jest gotowa do adopcji. 
Chwilowo nie mam czasu na szukanie jej domu, ale wrócę do tematu za parę dni.
Myślę, że bez większego problemu znajdzie dom, bo jest niezwykle pro-ludzka i piękna.
Był już ktoś chętny ją przygarnąć, potencjalnie dobre miejsce, ale ze względu na brak zabezpieczeń balkonu i deklarację, że kot będzie na niego wypuszczany, nie zdecydowałam się na nie.
A jak koty na siebie reagują? Amando, to jest anioł, nie kot. Nie syknie nawet, ani nie warknie i w ogóle, gdyby nie jej ciągłe burczenie, to by nawet nie zauważył, że w domu pojawił się nowy kot.
Natomiast Ptyśka, na każdym kroku szuka okazji, żeby pokazać nowej, czyj to dom i że nie zamierza się nim dzielić. Konieczna jest izolacja dziewczyn, co na tak małej przestrzeni, jak u mnie, jest bardzo uciążliwe.






A wiecie, co moje koty ostatnio zmalowały?
Wychodząc wcześnie rano, zostawiłam im uchylony balkon, bo zapowiadał się słoneczny dzień.
Wracam, patrzę: przez mieszkanie przeszło tornado, pióra dosłownie wszędzie, a na dywaniku resztki po sikorce. A koty witają mnie leniwie, jakby tu zupełnie, ale to zupełnie nic nie zaszło.
Biedna sikorka.

Jesień

Kicia mieszkająca w trawach, ma się dobrze. Włazi swojemu karmicielowi na kolana, ugniata, płacze na jego widok, ze szczęścia chyba, no i z głodu. I sama pędzi do misek, nie trzeba jej prowadzić.
No, mówię, T. ma drugie dziecko, a nawet jeszcze większe niż jest nim Zafon.
Nie wiem, jak on się z nią rozstanie, ja bym się załamała.
Dzisiaj kici została założona obroża z numerem tel. i listem. Dla wyeliminowania zerowej ewentualności, że kicia ma dom, gdzieś jakiś i do niego jednak wraca.
Dobre wieści są takie, że jakaś nadzieja się pojawiła na dom dla kotki, ale to nie jest jeszcze nic pewnego.
Na szczęście pogoda jest ostatnio cudna, więc nie doskwiera jej chłod.
My też korzystamy z jesieni, ile wlezie. Koty się prażą, chociaż na balkonie, a ja się włóczę po ulubionych miejscach miasta.


 Od miesięcy poluję z aparatem na przepiękną tęczówkę Amanda. Podświetlenie słoneczne by ją w pełni wydobyło, ale Ami ma mnie gdzieś. ;)










Poszukiwany dom dla pewnej kici

Zostałam bez netu na krótki czas, co dobrze mi zrobiło. Życie bez netu jest cudowne. Gdyby dało się żyć bez niego, to bym wcale nie przywracała. No ale niestety.


Dzisiaj piszę w ważnej sprawie.

T. kilka dni temu trafił na kotkę żyjącą w trawie nad Wisłą.
Jest to kotka ewidentnie domowa, ktoś ją prawdopodobnie wyrzucił, albo się zgubiła. Bezdomna raczej stosunkowo krótko, ale zdążyła już poznać co to głód.
Jest niesamowicie pro-ludzka, oswojona, lgnie do ludzi, a po okazaniu jej zainteresowania, idzie za nimi, jakby prosiła o przygarnięcie.
Jest raczej młodą kotką, wygląda na doroślejącego podlotka.
Na zawołanie zawsze wychodzi z traw, w tym samym miejscu.
Obecnie T. chodzi ją karmić, ale niebawem zima, dlatego pilnie szukamy jej domu. Już to widzę, jak przywali śniegiem nadwiślańskie bulwary, brrr, co ona pocznie. :(  Trzeba szybko działać.
Dlatego piszę i tu, a nuż komuś wpadnie w serce.

Tutaj można wesprzeć kotkę w poszukiwaniu jej domu.



Coś dla wielbicieli Zafona


zwierzęta magiczne


zwierzęta magiczne

                                                                                                            ***

Od dzisiaj w moim bloku zostało włączone ogrzewanie.
Idę przespać zimę. Do usłyszenia wiosną.

Andzia

Mieszkałam wtedy na wsi, wynajmowałam mikro domek z wielkim ogrodem.
(A decyzja o przeprowadzce na wieś została podjęta ze względu na koty, których już nie ma, ale to temat osobny).
Z doświadczenia wiem, że trzeba uważać i trzymać kontrolę nad marzeniami, bo te mało rozsądne też lubią się spełniać.
Nie jestem zadeklarowaną miłośniczką psów, denerwuje mnie ich szczekanie, niepokoi chaotyczność, ciąży nadmierna potrzeba kontaktu i uwagi. No, z psami, nie do końca jest mi po drodze. A poza tym mam kynofobię.
Uwielbiam jednak psy, kiedy myślę o ich cielęcym spojrzeniu i wyjątkowo łagodnych osobnikach. A taka była Andzia.
I często noszę w sobie marzenie o psie, ale warunkiem jest ogród, stabilizacja i parę innych udogodnień.
Wtedy ten ogród niby miałam, co nie znaczy, że miałam również warunki, by myśleć o psie. Zdecydowanie nie. Ale w mojej wyobraźni i niekontrolowanym pragnieniu, biegał radośnie jakiś pies po ogrodzie.
Ponieważ w naszym ogrodzeniu było kilka dziur, to zdarzało się czasem, że okoliczne psy przychodziły straszyć moje koty, więc stale je przeganiałam. Dlatego, kiedy po raz pierwszy zauważyłam Andzię, myślałam, że ona również jest miejscowym włóczęgą, ale kiedy kazałam jej wracać do siebie, ta niedaleko ponownie kładła się w trawie. A kiedy się do niej zbliżałam, cała kuliła się ze strachu, ale nie uciekała. Szybko zrozumiałam, że ona nie ma dokąd iść. I pozwoliłam jej zamieszkać w drewutni. Warunków nie miała tam idealnych, ale na starym tapczanie zrobiłam jej budkę z wiklinowego transportera, który dobrze ociepliłam, dałam miski i od tej pory Andzia wiedziała, że azyl, który sobie znalazła, jest legalny. ;)
Niebawem dowiedziałam się, że Andzia została wyrzucona z auta, a sąsiedztwo, widząc jej zdolności łowieckie (zanim dostała miskę, ponoć ganiała za myszami w polu), bezskutecznie próbowało ją schwytać w celu tępienia gryzoni w gospodarstwie (mieli już dwa zaniedbane psy na łańcuchach i gromadę kotów przymierających głodem, ale to też inna historia).
No więc, Andzi pozwoliłam zamieszkać i troszczyłam się o nią tak, jak umiałam i mogłam, ale dałam jej wolny wybór, tj mogła biegać po ogrodzie i opuszczać ogród, kiedy chciała. Co chętnie czyniła, ku uciesze sąsiadów, którzy próbowali jednak ją zmusić do zmiany miejsca zamieszkania poprzez zamykanie jej w budynkach gospodarczych, ale bezskutecznie. Andzię wszyscy darzyli sympatią, bo była cudowną psiną. Niesamowicie przymilna, zamiatająca ogonem, łagodna, mądra i niezwykle przyjazna, a nawet szczekająca uroczo, na ile szczekanie może być urocze ;). Moje koty z czasem ją zaakceptowały, tj zrozumiały, że nie ma się czego bać i potrafiły leżeć razem w trawie. Z kolei Andzia przeganiała obce koty, nie robiąc im krzywdy i bardzo skutecznie pilnowała ogrodu. Ale nigdy nie musiałam jej uczyć szacunku do mojej trójki, którą traktowała, jak świętość.
Z czasem moja sytuacja zaczęła ulegać zmianie, zanosiło się na przeprowadzkę.
Co z Andzią? Gdybym chciała zatrzymać wszystkie zwierzęta, jakie pojawiają się na mojej drodze, to sznur nie miałby końca i wówczas ciężko byłoby o wynajem jakiegoś kąta. Dlatego musiałam znaleźć Andzi dom przed moją wyprowadzką.
Ciężkie to było rozstanie, ale konieczne.
A w ciągu kolejnego miesiąca straciłam dwa koty i rzeczywiście opuściłam tamto miejsce na zawsze.
Andzia, natomiast, lepiej trafić nie mogła.
Chyba trudno o lepszą sytuację, niż spokój wynikający ze świadomości, że jest traktowana jak księżniczka, ma swój dom z pięknym ogrodem i zakochanych w niej opiekunów.  Ma lepiej niż miałaby u mnie. Do końca życia będę Im za to wdzięczna.
Co nie znaczy, że nie tęsknię.

Już nie przynudzam więcej.
Oto najpiękniejsze uszy świata. :)


Herbatki od Braci AA :)

Przyszły. Cała, cudna walizka herbat. I odjazdowe króliczki. I śliczna niespodzianka.
Bardzo Wam dziękuję.


Nie wiem, czemu se ubzdurałam, że chodzi o herbaty Lipton i tych się spodziewałam. Nawet po rozpakowaniu paczki, nie od razu do mnie dotarło. ;)
Degustację postanowiłam rozpocząć od śliwki z cynamonem, wszak wieczory już chłodne.

Króliczki odjazdowe, w realu wyglądają dużo ciekawiej niż na zdjęciach.
(Nawet o dodatkowych zapięciach pomyślałaś. <3)

Przypinka mnie zaskoczyła!  Hihihi ;)  <3
Od razu idealnie się odnalazła w towarzystwie brązowej sztruksowej marynarki. :)

A kotkom też się coś dostało - frajda z kartonu po paczce. ;)

A jeśli ktoś ma ochotę na herbatę w mruczącym i bardzo sympatycznym towarzystwie Amanda i Ptysi, to zapraszam do Krakowa. ;)

Naturalne zabawki


Przyniosłam ze spaceru kilka gałązek kotom. Nie ma jak natura (podczas gdy ich prawdziwe zabawki leżą i się kurzą).











Ależ trzeba się napocić przy jednoczesnym zabawianiu i fotografowaniu (nie mam drugiej pary rąk). :P