Wyjazdowo

Niby nie piszę, ale gdzieś tam jestem wraz z kotami...

Wyjeżdżałam na święta z Ptysią i Amandem.
To była ich pierwsza podróż pociągiem, do tego długa, co zniosły średnio.
Jeśli macie sprawdzone środki wyciszające na taki stres, proszę o sugestie.
Natomiast pobyt u rodziny na wsi, w wielkim domu, niezwykle je cieszył. Okazało się, że kotki świetnie się tam odnalazły, galopowały po całym piętrze i wariowały. Były naprawdę szczęśliwe. Chłonęły widoki, chmary mazurków za oknem, ciszę i przestrzeń, aż żal, że nie miałam aparatu. 
A wraz z powrotem depresja.



A u Rysi kolejny guz...
Wet mówi, żeby usuwać kolejną listwę...
A ja już nie wiem... 






Żwirek

Mam do Was pytanie, jakie macie sposoby na to, żeby koty nie roznosiły żwirku po całym mieszkaniu?
Na przełomie lat, używałam wszystkich żwirków dostępnych na rynku. Lubiłam żwirki niezbrylające. Obecnie jednak pozostaję przy zbrylającym Cat's best eco plus i o ile sam w sobie nawet jest ok, to wprost nienawidzę go za jego wszędobylskość. Jest lekki i przyczepny, przez co mam go wiecznie w całym mieszkaniu, nie mając czasu na spędzanie życia z odkurzaczem. Jest pod tym względem okropny, nie do zniesienia, nie do zaakceptowania, złość złość złość.
Na pewno go znacie, jak sobie radzicie z problemem?
Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to super przyczepne dywany wokół kuwet, ale jaki to rodzaj włosia być powinien, żeby zostawało w nim to, co się przyczepi do kocich łapek?
Jakie macie doświadczenia?

Bez tytułu

Rysia, póki co, ma się znakomicie. Gania moje koty, jest pełna energii, żadnych przerzutów nie ma.
Moi znajomi byli z wizytą zapoznawczą w celu ewentualnej adopcji, ale Rysia ich serc chyba nie zdobyła - gryzła i straszyła.

Z innych tymczasów, miałam ostatnio gołębia pod opieką. Miał złamane skrzydło, w centrum miasta. Gołąb rasowy, ale zdarłam se kolana, żeby go złapać.
Gołąb miał otwarte złamanie, zostało zgwoździowane, ale w miejscu złamania brakuje skóry, więc ma opatrunek ze sztucznej... Jego sytuacja jest niepewna, ale mam nadzieję, że wyjdzie z tego, biedaczek.


A takie towarzystwo mam u siebie w pracy. Wszystkie przekochane.
Oto Szerlok. <3

Jego młoda towarzyszka, Dianka.

No i Amigo.

Są tak kochane i cudowne...
Szkoda, że nie pachną.



Jutro zdjęcie szwów

Rysia od jakiegoś już czasu źle się u mnie czuje, odkąd zaczęła ją prześladować Ptysia, która spuściła jej kilka razy taki łomot, że Rysia czołgała się po ziemi i była sparaliżowana ze strachu. Przestała korzystać z kuwety, ba, przestała pić, żeby nie musieć korzystać z kuwety!
Raz, prawie z płaczem, załatwiła się w dywan na moich oczach, co się nigdy wcześniej nie zdarzało.
Nie mając gdzie jej odizolować, przeorganizowałam  przestrzeń, zrobiłam dla niej kącik z osobną kuwetą. Ale jej strach za chwilę znów się nasilił. Od tamtej pory kolejna wymiana kuwety i czuwanie niemal całodobowe, żeby nie było przemocy i o zaliczenie kuwety. No a umówmy się - tak się nie da żyć.
Wiedziałam, że zachowanie Rysi, to problem behawioralny, ale na wszelki wypadek zrobiłam jej badania, żeby wykluczyć przyczyny zdrowotne - wyniki są w normie, na szczęście.
Ostatnio był spokój, bo siedziałam w domu i czuwałam, żeby Ryś nie zrobiła sobie krzywdy, usiłując wydostać się z kubraka (bo była kilka razy temu bliska - to ząb jej się zaklinował, to łapka). Tylko na początku Ptyśka myślała, że mamy w domu kosmitę i stwierdziła, że lepiej się chować po kątach, a potem śledziła ją niemal krok w krok i nie spuszczała z niej oka. Wojny nie było, bo przecież nie bije się niesprawnego kota.
Jutro zdejmujemy szwy, wreeeszcie, to było długie dziesięć dni. I mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze, bo muszę wrócić do szukania Rysi domu. Dzielna z niej kocina, skoro nawet w największych kryzysach nie odmawiała sobie łapania sznurka. ;)
A przy okazji narkozy, zostały też wyczyszczone szczerbate ząbki Rysi i teraz ma pachnący oddech - to reklama. ;)





A taka burza u nas była, wreszcie!

Kocie drogi życiowe...


Nie wiem, co napisać.

Nie chciałam jej ciąć. Za dużo mam złych doświadczeń z ratowaniem kotów "na siłę" i chcąc pomóc, przysparza im się niejednokrotnie wyłącznie cierpienia. A potem trzeba żyć z bólem i wyrzutami sumienia.

A jednak postanowiłam podjąć ryzyko.
Może zbyt oficjalnie o tym nie pisałam, ale Rysia miała guza. Dlatego przestałam w którymś momencie szukać jej domu.

Ryzyka wystąpienia przerzutów nie da się ocenić. Wiadomo, że jest duże, ale jestem dobrej myśli.

Tymczasem Rysia, mimo, iż jest mocno poharatana, naprawdę dzielnie znosi sytuację.




Kocimiętka

Na co dzień w sprayu z Tesco, a od święta świeża z ogrodu, jak się trafi.
Jak dla mnie, to ta świeża cuchnie niemiłosiernie, ale koty widać uwielbiają, w szczególności Amando, skoro potrafił sam se otworzyć torbę na zamek (a taka niby ciamajda..) dopiero co położoną na sofie, wyjąć gałązkę kocimiętki i obgryźć ją z listków, i zjeść z prawie całą łodygą - a to wszystko w ciągu 2 minut zaledwie, zanim zdążyłam zakręcić się w łazience, myjąc ręce po powrocie do domu.
Za chwilę pożarłby resztę i bym w głowę zachodziła, co się z zielskiem stało.
Oczywiście wyturlany wniebowzięty.





Czy on jest tak piękny, jak ja go widzę, czy to bezgraniczne zakochanie? ;)
Kot Absolutny.



Co u nas..

Żyjemy sobie szczęśliwie w symbiozie.


Najnowszych zdjęć nie mamy.



Rysia dopiero zaczyna się aklimatyzować tak naprawdę - po roku. Zaprzestałam szukania jej domu, odkąd się okazało, że jest chora. Staram się od tego czasu, by czuła się po prostu jak u siebie. 
Powoli i mozolnie przestają przeszkadzać jej moje koty i jakoś to się układa nam współdzielenie kąta.
Chociaż.. gdyby jakaś dobra dusza mimo wszystko chciała dać jej prawdziwy dom, to oczywiście, że bym się nie wahała.


Co u Kseni?


Chyba dobrze. :)



Z balkonu mamy wciąż te same widoki, co znaczy, że już trzeci rok nam tutaj leci.