Amando

Amando jest ze mną od 09.2011. Trafił do mnie jako (orientacyjnie) 4-5 latek.
Miał być tylko przez chwilę, ale jego były opiekun się nie odnalazł, a nowy też się nie znalazł do tej pory...

Amando, to kot cudowny.
Zjawiskowy, królewski, nieskazitelny, gołębi.
Niestety, nie należę do osób, które potrafią w ramach lekarstwa na stratę jednego, przygarnąć innego kota i na nim skupić swojej uwagi. Po śmierci miłości mojego życia, nie chciałam i nie zamierzałam już więcej żadnych kotów. W żadnym wypadku. Traf jednak chciał, że przez jakiś czas doraźnie opiekowałam się kotami KP i pewnego dnia pojawił się tam kocur. Ranny. Przez cały czas, jaki tam spędził, odmawiał jedzenia, picia i nie przejawiał jakiejkolwiek woli życia. Nie reagował nawet wzrokiem. Leżał nieruchomo w boksie, jakby czekał na śmierć. I by się pewnie niebawem doczekał, siłą rzeczy.
Jakieś niewidzialne siły kazały mi się nim zaopiekować. Czułam, że robię to wręcz wbrew własnej woli, ale musiałam, po prostu musiałam. Na początku wierzyłam, że odnajdzie się jego poprzedni opiekun, ale na nic się zdało rozwieszanie ogłoszeń. Amando tymczasem był w strasznym stanie psychicznym. Zaczynał cokolwiek jeść dopiero po większej dawce głasków, czułości i zapewnień, że jest ważny. Z czasem dzięki tej metodzie, zaczął zjadać pełne porcje. Ale tolerował wyłącznie dobre jedzenie (a jakim teraz jest łasuchem, to nawet nie wspomnę!). Nieustannie leżał nieruchomo w jednej pozycji, nie było w nim życia. Gdzieś głęboko schowany w swoim cierpieniu i sparaliżowany ze stresu. Z czasem zaczął chorować.
Po paru miesiącach, po zmianie miejsca zamieszkania, trochę się poprawiło jego funkcjonowanie. Jadł z własnej woli, zaczynał się nawet interesować zabawą. Ale to ciągle był zaszczuty, bojący się własnego cienia, kot. Zdawał się nie mieć wątpliwości tylko co do jednego - że jeśli ktoś coś od niego chce, to wyłącznie wyrządzać mu krzywdę.
Cały się kulił na widok wyciąganej do niego ręki. Niemal wszelkie gesty kierowane w jego stronę, odbierał jako przemoc. A na wszelkie żarty, reagował wycofaniem. Spędzał dużo czasu na kolanach, gdzie jedynie czuł się bezpiecznie, ale zdawał się być ciągle nieobecny.
W międzyczasie były krople Bacha, ale bezskutecznie.
Czekałam prawie rok na taki stopień jego odprężenia, który jest równoznaczny z pozycją wywalonego brzucha.
Niedługo minie dwa lata, odkąd Ami jest ze mną i jest to kot w dalszym ciągu introwertyczny, ale metamorfozę przeszedł gigantyczną. Otworzył się, rozmawia, zaczepia, daje sobie prawo do okazywania potrzeb, a jego małe postępy cieszą znacznie bardziej niż w przypadku kota bez zaburzeń.
Na tym etapie chyba zaufał mi już bezgranicznie, mogę z nim zrobić niemal wszystko, np. kiedy obcinam mu pazurki, to potrafi nieprzerwanie mruczeć, albo spać se dalej, nie zważając zupełnie, co tam przy nim majstruję. Wciąż jednak trwa proces jego przemiany, więc nie wiadomo, jaki będzie po upływie kolejnego roku.
Lubi kolana i śpi przytulony ze mną w łóżku. Jest kotem, który ma nigdy dość bliskości z człowiekiem, ale jednocześnie nie jest nachalny. Mruczenie jego, to wibracje przenikające na wskroś. Problem jest jednak taki, że ufa tylko mi, a wszelka obecność obcych wywołuje w nim stres i Amando zamyka się w sobie.
Miał iść do adopcji, ale nikt się nim nie interesuje, a jego problemy zdrowotne skutecznie zniechęcają potencjalnych. Sama nie podjęłam dotąd decyzji, żeby go zostawić, ale pewnie byłoby to dla niego najlepszym rozwiązaniem.



5 komentarzy:

  1. Amando jest cudnym zwierzakiem. I na pewno, jako kot po przejściach, z czasem, rzecz jasna, wielką miłością Ci się odpłaci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest. I chyba nieustannie się "odpłaca"... jeśli można określić tym jego przywiązanie.

      Usuń
  2. bardzo ładny kot z tego Amanda:-)

    introwertyczne koty są fajne
    tajemnicze, takie 'nie wszystko od razu':-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, ja mam słabość do introwertyków. ;)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń